Patrz uważnie, pozbądź się przeszkadzaczy. O tym, jak najlepiej spędzać z dzieckiem czas w rozmowie z prof. Tomaszem Grzybem, psychologiem.

Jedna z pierwszych rozmów, jakie przeprowadziłem dla Tataprzygoda.pl dotyczyła tego, jak rozmawiać z dzieckiem. Pana chciałem zapytać, jak sensownie z dzieckiem spędzić czas? Co to w ogóle znaczy?

Powiedziałbym, że sensownie to znaczy z obopólną korzyścią, bo zarówno dziecko jak i rodzic, powinien z tego spędzania czasu odnosić jakieś korzyści. Najlepiej, aby to, co dzieje się między dzieckiem a dorosłym wpływało także na ich relację, nie tylko na wzbogacanie pojedynczych osób. Sensownie to znaczy w sposób, który sprawia, że ten czas nie przecieka przez palce. Nie patrzę zatem na zegarek, żeby upłynął jak najszybciej, żebym tylko wywiązał się z roli ojca, a moje dziecko z roli grzecznego dziecka, które też doskonale wie, że dobrze spędzać czas z rodzicem. Chodzi więc o to, żebyśmy nie musieli udawać.

Nie udawać czego?

Nie udawać wzajemnego zainteresowania. Nie udawać tego, że ten drugi człowiek mnie obchodzi, bo interesuje mnie naprawdę – to, co ma do powiedzenia, czy zaproponowania. Szukajmy tego, co nas łączy, nie bójmy się rozmawiać, a nawet robić takich rzeczy, które mogą nas jakoś dzielić, bo czujemy się ze sobą dobrze. Przykład dorosłych przyjaciół jest odpowiedni – jeśli z jakimś człowiekiem w samochodzie mamy spędzić najbliższe trzy godziny, to możemy czuć potrzebę rozmowy, niezależnie od tego, czy rzeczywiście mamy ochotę na rozmowę czy nie – to potrzeba pytania, opowiadania, komentowania rzeczywistości za oknem z głębokim poczuciem, że będzie niezręcznie, jakoś tak niefajnie, gdy zapadnie cisza. Kiedy jadą dobrzy przyjaciele, którzy nie muszą niczego udawać, to cisza, gdy każdy ma ochotę pomyśleć lub po prostu bezmyślnie popatrzeć przez okno, nie jest problemem. Cisza nie przemienia się w niezręczność i nie musimy robić niczego, by przestała w uszach dzwonić. Czas spędzony z dziećmi powinien wynikać z autentycznego zainteresowania tym drugim człowiekiem, bez tego poczucia, że muszę, bo tak mówią poradniki czy blogi parentingowe.

Wydawało mi się, że to dość oczywiste? W końcu to moje dzieci, chodzi o to, by było fajnie.

To nie takie oczywiste. Czasem – kiedy dziecko ma 16 lat, a my przeczytamy książkę, w której jest napisane, że powinniśmy nawiązywać relację z dzieckiem, nagle zabieramy się za nawiązywanie tej relacji. Tam są na przykład trzy punkty, które trzeba zrealizować i chcemy teraz te trzy punkty odhaczać i budować relację.

W psychologii jest takie pojęcie, które nazywamy punktualnością, czyli pewne rzeczy muszą nastąpić w określonym czasie.

Jeżeli niespecjalnie przejmowaliśmy się czasem spędzanym z dzieckiem, kiedy miało sześć, osiem i dziesięć lat, to trudno zachęcić nagle dorastającego nastolatka do opowiadania o swoich problemach. To są rzeczy, które buduje się przez całe życie.

Jak to zrobić dobrze?

Przede wszystkim powinniśmy mieć dla tego dziecka czas, wtedy gdy dziecko tego czasu potrzebuje. Oczywiście, to nie znaczy, że za każdym razem trzeba rzucić wszystko. Czasem zdarza się przecież, że musimy coś zrobić i wtedy powiedzmy: „Słuchaj, daj mi 20 minut. Skończę to, co mam zrobić i wtedy będę mógł z Tobą pogadać”. Kłopot w tym, że mamy bardzo poważną tendencję do przeciągania tych 20 minut do dwóch godzin, co oznacza, że dzieci kompletnie nie pamiętają, o co nas prosiły, bo czas dziecka biegnie zupełnie inaczej niż nasz. Nawet cieszymy się, bo zrobiliśmy swoje, bo to było istotne, np. z punktu widzenia pracy zawodowej, a dziecko w końcu zapomniało, co chciało. Kłopot w tym, że moment, w którym mogliśmy dołożyć kolejny klocek do wspólnie budowanej relacji właśnie przepadł i nie będzie do niego powrotu. To wszystko jest zawsze pewnym uzgadnianiem między rzeczami ważnymi i mniej ważnymi. Pamiętajmy, że to, co robimy dla siebie lub w pracy, jest bardzo ważne i powinniśmy mieć do tego prawo, ale czas bardzo szybko leci i później nie będzie powrotu do tego, co dzieje się z dziećmi.

Ale jak nie być 40-sekundowym ojcem, bo tyle – jak pan opisywał podczas jednego z wykładów – spędza z dzieckiem przeciętny brytyjski ojciec?

Przede wszystkim warto usunąć z zasięgu ręki i sprzed oczu wszelkie przeszkadzacze, mam na myśli różne ekrany: smarfona, smartwatcha, tabletu, laptopa itd. Ostatnio czytałem wywiad z prawdziwą kobietą sukcesu, która jest dyrektorem w oddziale potężnej amerykańskiej korporacji. W tej rozmowie przeraziła mnie opowieść tej kobiety o tym, jak buduje relację ze swoim kilkuletnim dzieckiem, które powiedziało: „Czy mógłbym być przy tobie, kiedy pracujesz, bo bardzo chciałbym być z tobą?”. I opowiada, jak to jest fajnie, że siedzi sobie i stuka w klawiaturę, a dziecko leży obok i coś tam robi. Z pewnej perspektywy możemy na to spojrzeć, jak na sielski obrazek sensownej relacji: jesteśmy razem i nie przeszkadzamy sobie, ale ja raczej widzę wyraz beznadziejnej tęsknoty dziecka do relacji z matką, która nie może być zaspokojona inaczej niż przez taki ersatz „ja do ciebie chociaż się przytulę, gdy walisz w klawiaturę”. To smutne.

Pan ma trójkę dzieci. Jak pan spędza z nimi czas, pracując przecież intensywnie?

Sporo pracuję, ale to praca, która pozwala mi być często w domu, choć muszę często wyjeżdżać. To oznacza, że mogę być w domu w porach nieoczywistych. Dwa lub trzy dni w tygodniu mogę być w domu od rana do wieczora. Fajnie jest uczestniczyć we wszystkich elementach życia dziecka, to znaczy robić z nim śniadanie, sprzątać wspólnie, odrabiać lekcje, rozmawiać, pytać itd. Czasami musimy rzucić wszystko, co mamy pod ręką i zająć się tym, co dziecko musi teraz zrobić. Gdy przychodzi zapytać, dlaczego samolot lata, to oczywiście możemy powiedzieć: „Ma napęd i nie zadawaj głupich pytań”. Dziecko oczywiście to przyjmie, da nam święty spokój, ale nie w tym rzecz. Myślę, że zwrotem, który warto zapamiętać jest „Chodź, pokażę ci” albo „Chodź, zrobimy to razem”. Jeśli trzeba nabrudzić w kuchni, żeby coś pokazać, to od tego są pralki, żeby wyprać te ciuchy, które pobrudzimy i od tego jest szmatka w domu, żeby po sobie posprzątać. Ale nie ma sensu tego się bać i mówić, że zajęłoby za dużo czasu albo nabrudzimy lub „Będziesz starszy to się dowiesz”.

Czy rola ojca w tym wszystkim jest bardziej szczególna?

Od pewnego czasu to sprawa, nad którą poważnie się zastanawiam. Role ojca i matki, do których część z nas była przyzwyczajona, tzn. matki, która się opiekuje i pokazuje rzeczy domowe oraz ojca, który pokazuje świat i mówi, jak kontaktować się z rzeczywistości za oknem, mocno się zacierają. Zwłaszcza, że mamy coraz więcej rodzin, w których jeden rodzic musi pełnić obie funkcje albo te funkcje są zamienione. Mamy takie przykłady, gdy mężczyzna zostaje w domu, zajmując się tym, co wiąże się z tradycyjną rolą kobiety. Mamy przypisane pewne stereotypowe role, ale nie musimy przecież na siłę się ich trzymać. Jeżeli partnerzy uzgodnią, że będzie trochę inaczej, np. ojciec będzie uczył jak piec czy gotować, tak jak u mnie, bo to ja uczę dzieci gotowania i pieczenia chleba, bułek czy pizzy, to wszystko jest w porządku. Nie wtłaczajmy w dziecko przekonania, że coś mu pasuje bardziej, bo jest chłopcem lub dziewczynką. Bawię się w strzelanie sportowe do celu, mam dwóch chłopaków i córkę, ale w życiu nie powiedziałbym jej: „Marysiu, nie pójdziesz z nami strzelać, bo jesteś dziewczynką”. Zresztą jest dużo lepsza w strzelaniu od chłopaków.

O to chodzi, żebyśmy nie wtłaczali głębokiego przekonania, że coś nie jest dla dziecka, bo jest chłopcem czy dziewczynką.

Natomiast oba filary, czyli ten który jest od poczucia bezpieczeństwa i ten drugi, który idzie w stronę ryzyka i przekraczania granic, są potrzebne. Czy będą przypisane do kobiety czy do mężczyzny, ma mniejsze znaczenie.

Czyli jak najlepiej spędzić czas z dzieckiem?

Najlepiej spędzić go uważnie. Uważnie patrzeć, czego dziecko od nas chce, czego dziecko od nas potrzebuje, także pilnując, żeby ten czas był rzeczywiście poświęcony dziecku. Nasz świat daje ogromna ilość bodźców, które mają odciągnąć nas od tego, co teraz robimy i musimy uważać, żeby nie odciągały nas od naszych dzieci. Kiedyś przeczytałem opis zabawy, którą wykonała pewna matka. Polegała na tym, że ta kobieta usiadła ze swoimi kilkuletnimi synami, którzy akurat bawili się kocami Lego, nie potrzebowali jej udziału, ale chciała popatrzeć, jak się bawią. Postanowiła, że odłoży telefon komórkowy, by nie odciągał jej od dzieciaków. Liczyła spojrzenia, które dzieci na nią kierowały i okazało się, że w ciągu 20 minut spojrzeli na nią 19 razy. Dzieci upewniały się, że ona tam jest. Zadała interesujące pytanie: „Co by się stało, gdyby dzieci zobaczyły, że patrzę w tym czasie na ekran telefonu?”. Widziałyby, że jest obecna, ale de facto psychicznie byłaby gdzie indziej. Dobrze by było, gdybyśmy poświęcali całość naszego czasu i uwagi temu małemu człowiekowi, który bardzo tego potrzebuje.

 

Wstecz