Tak jak on chciałby jeździć każdy dzieciak. Tyle, że najpierw trzeba wyjść z domu. O rowerowym stylu życia w rozmowie z Piotrem Bielakiem, artystą dwóch kółek. 

Rower zawsze wydawał się najlepszą dziecięcą rozrywką, dziś wcale nie tak łatwo wyciągnąć dziecko w ogóle z domu. Jak to zrobić?

Pewnie cię zaskoczę, ale kiedyś zerknąłem w statystyki i okazało się, że jazda na rowerze ciągle jest najpopularniejszą aktywnością, jaką Polacy wybierają. To pewnie wynika z tego, że dzieciaki zawsze dostawały rowery na komunię i każdy z rowerem miał jakąś styczność. Chłopcy, zanim będą mieli swój motocykl, czy samochód, to najpierw mają do czynienia z namiastką tego wszystkiego, czyli z rowerem. Oczywiście, słychać często o prezentach takich jak laptopy, ale komputer nie jest aktywnością fizyczną, której dzieci potrzebują. Wbrew pozorom, rower jest chyba najpopularniejszy i wiele osób ma z nim kontakt na co dzień. Ale jeśli pytasz, jak wyciągnąć dzieci na rower… Jakbym miał taką wiedzę, to pewnie byłbym już milionerem, a producenci komputerów by mnie nienawidzili.

A jak to było w Twoim przypadku?

Od dziecka mieszkałem w Lublinie. Kiedyś, gdy miałem 13, a może 14 lat, mama wysłała mnie na zakupy do sklepu. Wracając obładowany siatkami w obu rękach  zobaczyłem gościa, który na rowerze skakał na niemal metrowy murek. Zobaczyłem to w czasach, kiedy nie było Internetu i po prostu mózg mi się usmażył. Nie wszystko było przecież tak powszechne i dostępne. Zachorowałem do tego stopnia, że już minęły 23 lata, a ja wciąż nie mogę się wyleczyć. Na początku próby były bardzo skomplikowane, nie było właściwych rowerów. Ten, na którym próbowałem się nauczyć czegokolwiek, w zasadzie po każdej jeździe, po każdym treningu łamał się. Spawacz, gdy mnie widział, zostawiał wszystko i  już nawet nie brał ode mnie pieniędzy, tylko brał się do pracy. Spawał raz mostek, innym razem ramę, albo widelec, to była po prostu improwizacja. Ale z czasem udało mi się kupić lepszy rower i wtedy zaczęła się przygoda.

I nikt nie bał się o Twoje zdrowie, bezpieczeństwo, kości?

Moja mama w pierwszych latach chyba w ogóle nie wiedziała, o co chodzi. Myślała, że mam normalny rower, że sobie jeżdżę, coś tam robię, ale nie wiadomo do końca, co jest grane. Ale gdy zaczęły się skoki z dwóch metrów na beton z miejsca, to zrobiło się trochę bardziej niebezpiecznie. Jednak wbrew pozorom ten sport, który uprawiam nie jest urazowy. Nie skaczemy od razu wysoko, czy daleko, wręcz odwrotnie. Żeby czegokolwiek się nauczyć, cokolwiek zrobić, trzeba do tego dochodzić ultramałymi krokami. Praca, którą trzeba wykonać, jest ogromna. Każdy skok na krawężnik daną techniką to dziesiątki tysięcy powtórzeń, co sprawia, że kiedy już się wkręcimy, to mamy taki zapał, takie zaangażowanie i poświęciliśmy tyle czasu, że zostawienie roweru jest naprawdę trudne. Myślę, że tu tkwi sekret zaangażowania, bo dzieciaki – wiadomo – próbują różnych rzeczy, ale szybko się zniechęcają. To wynika chyba z tego, że nie zainwestowały jeszcze zbyt dużo, nie wkręciły się zbyt mocno i dlatego z łatwością przechodzą do czegoś innego, co - wydaje się - przyjdzie z łatwością. Nie oszukujmy się, niektóre rodzaje sportu są tak wymagające, potrzebują tak dużego nakładu pracy, że długi czas potrzebny do zobaczenia efektów wręcz zniechęca. Piłka nożna jest taka, że  możemy stanąć naprzeciw bramkarza, kopnąć piłkę i nawet przypadkiem zdobyć gola. Wskoczenie na rowerze na krawężnik wymaga dwóch miesięcy treningów, prób, zdartych kolan i poobijanych kości, więc to zupełnie co innego.

Przekonanie młodych ludzi do wytrwałości, to chyba największe wyzwanie i tajemnica?

Słyszę to pytanie często, więc zastanawiam się. Przecież mnie nikt nie zmuszał, to była moja chęć i mój zapał, a przecież nie miałem zapału do tysiąca innych rzeczy. Gdyby ktoś powiedział, żebym zajął się ping pongiem, to pewnie byłoby fajnie, ale gdybym tego sam nie czuł, prawdopodobnie nigdy w żadnych zawodach nie wystartowałbym, nie miałbym do tego serca. Wydaje mi się, że to nie jest kwestia motywacji czy przekonywania dzieciaków, żeby zaczęły coś robić, lecz bardziej kwestia uświadomienia tego, że wszystko jest procesem, wszystko jest drogą. Nic nie dzieje się przecież na kiwnięcie palcem, nic nie dzieje się bez wysiłku, a wszystko, co cenne i wartościowe w życiu, wymaga  pracy, powtarzalności, wymaga serca i zaangażowania. Wydaje mi się, że zrozumienie tego jest kluczem do sukcesu. Nie ma znaczenia jaka to pasja, można się świetnie bawić piekąc ciasta albo skacząc na hulajnodze. Bez serca i zaangażowania nie będzie ani jednego ani drugiego.

 

 Wstecz