Drukuj
Kategoria: Tata i Szkoła

Czytać, czy nie czytać? O tym, dlaczego lektury szkolne oznaczają cierpienie w rozmowie z Robertem Strzałą, nauczycielem języka polskiego.

Kilkanaście lat temu, kiedy urodził się mój starszy syn, pomyślałem: „Będę stawiał książki na najwyższej półce, może wyrośnie inżynier?”. Ale nie udało się, czyta nałogowo. Większość rodziców ma odwrotny problem – jak to zrobić, żeby dziecko czytało?

Zastanawiałem się na tym, ale nie mam pojęcia. Serio. Moje dzieci nie czytają nałogowo, ale czytają. Myślę, że wynika to z obserwacji, podobnie jak u ciebie. Dziecko słyszy: „Nie siedź tyle w telefonie”, ale sam rodzic wpatrzony jest ciągle w telefon… Nie stanowię wyjątku, przyznaję się i kajam. Trudno zatem, by w ten sposób nauczyć dziecko czytać. U nas w domu najwięcej czyta żona, która też jest polonistką. Stwierdziła zresztą ostatnio, że jej zdaniem Antek nie będzie czytał, bo ma inne potrzeby i zainteresowania. Z tym akurat niekoniecznie się zgadzam, bo ostatnio jedna koleżanka mówiła mi, że odkryła czytanie w okolicach trzydziestki, jest zafascynowana i nadrabia. W każdym razie – podejrzewam, że czytania nie nauczy szkoła.

A Ciebie to nie boli?

Trochę boli, ale potrafię to sobie wytłumaczyć. Kilka lat temu był boom na Harry’ego Pottera – wszyscy go czytali. I było takie hasło: „Jeśli myślisz, że w dobie komputerów sztuka czytania zanikła, zwłaszcza wśród dzieci…”

„… to niezawodny znak, że jesteś Mugolem…”

Wtedy wszyscy czytali Harry’ego, ale przecież 20 lat temu nie było filmów o Harrym. Dziś mój 10-letni syn obejrzał wszystkie części i pyta: „Tato, po co ja mam to czytać?”. W jakiś sposób to rozumiem. Choć może właśnie znowu najwięcej w tym mojej winy, że pozwoliłem mu obejrzeć film przed książką…

Ale ten problem istnieje od lat, „Krzyżaków” sfilmowano już w latach 60.!

Dziś ten film oglądają chyba tylko studenci kulturoznawstwa, mój teść i ci, którzy nie potrafią odłączyć się od TVP… Wiem, że to film ważny, że pierwszy polski kolorowy i tak dalej… Ale oglądałeś w ostatnim czasie? Nuda na maksa! Być może właśnie na tym polega ten problem. Kiedy wychodził „Wiedźmin”, poczekałem, aż ukaże się wszystko i pożyczyłem sobie od razu te siedem tomów, całą serię, bo nie chciałem co roku czekać na kolejny odcinek. Za chwilę będzie serial, a w nim wszystko od razu podane, więc po co potem czytać? Wiem, że to herezje, bo słowo pisane to słowo pisane, że inaczej się z nim obcuje, smakuje… Weź to wytłumacz, weź to pokaż nieczytelnikom…

Jesteś nauczycielem i to polonistą, więc chyba Twoi uczniowie czytają?

Czytają, a raczej część czyta, a część w ogóle nie. Zdarzają się tacy, których w jakiś tam sposób udaje się zarazić, najczęściej wtedy, gdy nad jakąś książką dyskutujemy (właściwie robimy to bez przerwy), kiedy odnajdujemy jej wieloaspektowość, nie boimy się skrytykować bohatera czy utwór. To w jakiś sposób otwiera na literaturę. Często jednak uczniowie nie mają czasu, mają za to różne pasje. Natomiast jakbym miał spojrzeć na kanon lektur, to szkoła nie zachęca do czytania. Wiadomo, musimy omówić epoki, żeby wiedzieli, że był ktoś taki jak Adam Mickiewicz, Stanisław Wyspiański. Przecież to podstawa naszej kultury i literatury. W późniejszych tekstach istnieje tyle odniesień, że bez tej podstawy często są one nieczytelne. Czytam właśnie świetną rzecz – „Ale z naszymi umarłymi” Dehnela. Oczywiście, że do przeczytania bez znajomości romantyzmu i historii. Znacznie więcej frajdy i radochy sprawia jednak, kiedy rozumiesz kontekst. Ale gdybym miał powiedzieć, wyłącznie po przeczytaniu lektur szkolnych, że literatura jest fajna… no nie wiem… raczej wątpię. Na liście lektur szkoły średniej nie znajdziesz żadnej pozytywnej książki. Tam głównie się cierpi.

W Harrym też się cierpi.

Ale w lekturach szkolnych nie ma przygody, więc to wszystko w znacznym stopniu jest po prostu nudne. Bardzo lubię „Chłopów”, „Lalkę” i to, co nazywamy współczesnością, ale moi uczniowie już niekoniecznie. Zwłaszcza, że ta literatura współczesna w szkole to na przykład „Tango”, czyli 1963 czy 1965 rok. Albo „Dżuma” Camusa, też jest współczesna. I niby tak… wartości są ponadczasowe, ale czy ta książka jest współczesna?

Gdybyś mógł, to może dorzuciłbyś coś?

Wolałbym, żeby uczniowie wybrali, czasami zresztą tak robimy. Oni czytają to, czego ja nie znam, co dotyczy ich rzeczywistości. Zresztą często, kiedy widzę podczas lekcji, że ktoś tam „po kryjomu” czyta, to mu nie przeszkadzam. Być może ta książka da mu więcej, niż analiza i interpretacja „Krzaka dzikiej róży w ciemnych smreczynach”. Nie chciałbym zamykać i ograniczać siebie i innych.

Szkoła nie zachęca do czytania, zwłaszcza lektur.

Zdaje się, że język też odstaje?

Tematy są wciąż te same, od Biblii nie da się tego przeskoczyć, tylko faktycznie ten język... Choć to oczywiście uproszczenie, bo czy na przykład język „Ziemi obiecanej” naprawdę tak mocno odstaje? O! Tę książkę dodałbym do kanonu.

„Bogiem sławiena Maryja” nic nikomu nie mówi, jestem przekonany.

W podręczniku jest więcej przypisów do „Bogurodzicy” niż tekstu. Swoją drogą, wyobraź sobie, że to nadal jest hymn i Edyta Górniak go śpiewa na mistrzostwach… A w „Pustyni i w puszczy”? To jest straszna książka, rasistowska i szowinistyczna. Mea jest głupsza niż słoń – nie dość, że czarna, to jeszcze jest kobietą. Kiedy moja córka miała omawiać w szkole tę powieść, powiedzieliśmy, żeby obejrzała film i w zamian za to przeczytała cokolwiek innego. Ale znowu rozmawiamy o szkole, zamiast o czytaniu.

W takim razie, gdzie te dzieciaki mają szukać odniesień kulturowych, kontekstów, wzorców? Tego, czym jest kultura polska, bo język jest przecież jej częścią?

Obserwuję często, że próbują zrozumieć jakiś określony kontekst. Od jakiegoś czasu trwa boom na komiks i mangę, a moja córka też w tym siedzi. I na przykład w komiksie pojawia się odniesienie do „Mistrza i Małgorzaty”, a ona nie wie, co to znaczy, więc sama szuka informacji, żeby zrozumieć, co dzieje się w komiksie, musi więc poczytać więcej. Albo ktoś „gra w grę” i pojawia się jakiś motyw literacki. I znowu działa ten sam mechanizm. Myślę, że idealnym przykładem jest właśnie „Wiedźmin”.

Ale ile jest takich dzieciaków?

Nie wiem, choć myślę, że nie możemy tragizować. Młodzi ludzie czytają, bardzo często są to rzeczy typu Stephen King, ale czy to źle? Osobiście nie przepadam, bo mi się nudzi, ale czy to jest zła literatura? Przede wszystkim zaś – czy to nie jest literatura? „Frankenstein” to też była w dużej mierze literatura popularna, a dziś – patrz pan, klasyka. Z drugiej strony, nie do końca wiem, jak nauczyć potrzeby czytania. Zachęcaniem się nie da; przemocą, czyli: „Przeczytaj rozdział książki, a pograsz na komputerze” – tym bardziej nie. Żeby czytać i lubić czytanie, trzeba najpierw podglądać rodziców. No i chyba nie przeszkadzać. Jeśli jest jakaś inna metoda, to ja jej nie znam.

Konkluzja nie jest optymistyczna.

No nie jest. Uczniowie poczytają bryki lektur co najwyżej. Bo to im potrzebne, żeby zaliczyć i zdać maturę. I to akurat jest straszne. Na dobrą sprawę, żeby kogoś przygotować do matury, mógłbym przez cztery lata tłuc z nim pisanie rozprawki problemowej i streszczać lektury. Ale czy naprawdę o to chodzi w szkole?

Żeby czytać i lubić czytanie, trzeba najpierw podglądać rodziców. Jeśli jest jakaś inna metoda, to ja jej nie znam.

Myślisz, że czytanie wyszło z mody?

A może my przesadzamy? Może po prostu czytają coś innego niż my? Weźmy znowu komiks – to też przecież książka – powieść graficzna. To też są historie, też są wartości. Co z tego, że niezbyt klasyczny środek przekazu? Może właśnie bardziej współczesny? W czwartej klasie podstawówki lekturą jest „Kajko i Kokosz – Szkoła latania”. Rozmawiałem z pewną nauczycielką 10 lat temu i z wielką fascynacją pokazywałem jej album z pracami Banksy’ego, a ona powiedziała, że nawet nie chce tego oglądać, bo to zwykły wandalizm. I co? Dzisiaj Banksy’ego sprzedają w galeriach za grubą kasę, jest uznanym artystą. Może podobnie dziś nie doceniamy, gdy ktoś przeczytał dwieście stron komiksu, bo więcej było obrazków niż tekstu. Tymczasem młodzież czyta komiksy, za to lektury czytają, bo muszą zdać maturę. Tak na marginesie, mam taką klasę – teraz już maturalną – w której dziewczyna codziennie czytała i nagrywała jeden rozdział „Lalki” i wrzucała na YouTube dla kolegów z klasy. Wrzucała im codziennie link i – kto chciał, a większość chciała – odsłuchiwali ten rozdział. Potem przeczytała im „Zbrodnię i karę” i pozostałe lektury. Przeczytali te książki? Przeczytali. A może nie przeczytali?

Przeczytali.

Osobiście nie umiem audiobooków słuchać, bo nie wiem, kiedy miałbym to robić. Poza tym, jedyne co mogę zrobić, to przy audiobooku zasnąć. Ale moi uczniowie mogą słuchać na przykład malując. Młodzież ma też inne rzeczy do czytania: horrory, literaturę popularną, był też boom na fantasy. Miałem w klasie gościa, który czytał książki tylko o historii i historii sztuki, inny tylko o militariach, a Sienkiewicza miał w małym paluszku. W szkole są dziewczyny, które czytają tylko historie paramedyczne, inne wyłącznie reportaże o współczesnej Polsce, jeszcze inne Gaimana, a kolejne literaturę pisaną tylko przez kobiety. Jedna czyta poezję współczesną, o której często nie mam pojęcia. Albo po angielsku czytają. I mają dwa w jednym, a ja zawsze jestem pod wielkim wrażeniem i nie przeszkadzam. Nie wolno przeszkadzać. W szkole nakładamy na uczniów siedemset obowiązków, z których najważniejszy jest ten, że każdy musi znać wszystko i znać się na wszystkim, podczas gdy w dorosłym życiu dążymy do tego, żeby w jakiejś dziedzinie się wyspecjalizować...

Wstecz