Dziecko zaprogramowane na przyszłość. Rozmowa z psychologiem Kamilem Zielińskim.
Od rana szkoła, później krótka przerwa, a po niej – czasem aż do wieczora – zajęcia uzupełniające. Mam wrażenie, że niektóre dzieci mają więcej pracy niż pracownik korporacji…
Zawsze zastanawiam się, czy to jest dziecku potrzebne. Jeśli każda z tych rzeczy – fortepian, piłka czy angielski – fascynują dziecko, wtedy nie traci tak dużo energii na zajęcia. Po prostu lubi te zajęcia i może się nimi cieszyć. Ale szczerze mówiąc, trudno mi uwierzyć, że dziecko może mieć aż tak szerokie zainteresowania, które mogą dotyczyć tak wielu dziedzin. To musi być bardzo męczące dla młodego człowieka, bo byłoby dla każdego, kto miałby aż tak wypełniony czas. Kiedy rozmawiam z dziećmi i młodzieżą, skarżą się, że nie mają czasu dla siebie i dla swojego hobby. To m.in. z powodu masy zajęć dodatkowych, tyle że te zajęcia są wybierane przez rodziców.
To oznacza przy okazji, że rodzice też nie mają czasu dla siebie, bo są szoferami, którzy wożą dzieci od punktu A do punktu B, C.
Czasami dziecko realizuje marzenia swoich rodziców z ich dzieciństwa. Ale nawet częściej rodzicom wydaje się, że zajęcia dodatkowe to bardzo dobra inwestycja w dziecko, bo przestali wierzyć, że sama szkoła wystarczy. Uważają, że dziecko musi się jakoś wyróżniać – stąd wiele pomysłów na zajęcia, które mają mu zapewnić lepszy start. Ale czasem lepszym uniwersytetem jest nauka przebywania wśród kolegów i komunikacji, budowanie swojej sieci znajomych niż kolejna lekcja gry na pianinie. Na pewno będzie kiedyś przydatna, na pewno jest super, ale jeżeli ma zabierać dzieciństwo, to chyba nie jest dobry kierunek.
Z drugiej strony, obserwując np. poziom angielskiego w szkole, łatwo dojść do wniosku, że bez korepetycji to się nie uda, a bez ruchu fizycznego, dziecko nie będzie zdrowe. I tak w kółko…
Przede wszystkim nie dajmy się zwariować. Szkoła uczy, a pewnych rzeczy dziecko potrafi uczyć się samodzielnie. Jeśli potrzebuje korepetycji, bo ma braki, zaległości – wtedy korepetycje mogą być potrzebne. Ale nie zróbmy dziecku po szkole drugiej szkoły, uzupełniającej lub powtarzającej to, czego już się uczyło, bo nie będzie miało czasu dla siebie. Uważam, że dziecko powinno rozwijać swoje umiejętności i talenty, a większość rodziców inwestuje w wyrównywanie słabych punktów dziecka, zamiast kłaść nacisk na jego mocne strony. Wtedy tworzymy takiego człowieka, który jest ze wszystkiego w miarę dobry, ale niczym się nie wyróżnia.
Rodzicom wydaje się, że zajęcia dodatkowe to bardzo dobra inwestycja w dziecko, bo przestali wierzyć, że sama szkoła wystarczy.
A jak pogodzić inwestowanie w mocne strony z osławionym czerwonym paskiem na świadectwie, który promuje to, co równe?
Zapytał ktoś pana kiedyś o ten czerwony pasek? Wątpię. Sam miałem czerwony pasek, ale odkąd skończyłem szkołę, przestał mieć znaczenie. Super wyróżnienie dla kogoś, kto jest bardzo dobrym uczniem, ale to pasek promujący osobę, która… dobrze radzi sobie ze szkołą. Pytanie, czy i jak poradzi sobie z życiem? To już temat do dyskusji o systemie edukacji.
Widzę jednak pewnego rodzaju trudność, bo dziecko płynnie zmienia zainteresowania – jednego dnia to życie mrówek, a innego loty na księżyc. Jak poznać, co dla niego dobre?
Dziecko musi popróbować. Musi też jednak wiedzieć, że z tej gamy trzeba w końcu wybrać określone tematy, które dla niego są interesujące. Dziecko będzie przychodzić z rożnymi pomysłami spędzania czasu poza szkołą, a jeśli rodzic ma możliwości finansowe i czas, to warto popróbować. Nie chodzi jednak o to, by z dziecka od razu robić gwiazdę NBA, gdy zainteresuje się koszykówką. Rodzice mają często takie tendencje, że dziecko musi udowodnić, że jest najlepsze. Takie pakowanie ambicji jest zgubne, bo dziecko w pewnym momencie zacznie trenować dla nagród zewnętrznych, a nie dla frajdy i wtedy mamy kolejny obowiązek. Pytanie też, co korzystniejsze dla dziecka – czy jakieś zajęcia dodatkowe, czy też wspólne spędzenie z nim czasu. Chyba lepiej wyjść na spacer, na trening, pobawić się budując – to może przynieść od razu i w przyszłości lepsze rezultaty niż np. gra na pianinie, której – żeby było jasne – nie jestem przeciwnikiem, sam się uczyłem. Jednak nic nie zastąpi czasu spędzonego z rodzicami.
Lepszym uniwersytetem jest nauka przebywania wśród kolegów i komunikacji, budowanie swojej sieci znajomych niż kolejna lekcja gry na pianinie.
Wszystkie dzieci – jak magnes – przyciąga wszelkiego rodzaju elektronika. Czy zgodnie z teorią o popieraniu tego, co dziecko lubi, pozwalać mu na te godziny przed komputerem?
To jednak coś innego. Rozwój technologii jest rozrywką, którą wszyscy lubią, dorośli też. Jeśli dziecko chce spędzać dużo czasu przez komputerem czy tabletem, to znaczy, że takie zachowanie zna, bo ktoś na to wcześniej pozwolił albo zaobserwowało w domu. Wtedy warto zastanowić się, jak spędzamy czas z dzieckiem i czy rzeczywiście go spędzamy, czy też po prostu przesiadujemy przed ekranem. Dziecko powinno mieć mocno ograniczony czas, który spędza przed tabletem czy smartfonem, bo uczy się tam rzeczy, które nie mają przełożenia na realne życie. Uczy się tam przede wszystkim pewnej szybkości zdobywania rzeczy. Kliknę i mam, a później chcę tak w życiu dorosłym, a przecież to niemożliwe. To ma wpływ na rozwój mózgu, na jego części związane z postrzeganiem rzeczywistości i rozwojem społecznym. Dzieci zaczynają zamykać się z telefonami i technologią, okazuje się, że mają coraz większe problemy komunikacyjne, problemy z pewnością siebie poza nowym technologiami, wreszcie – mają problemy z zabawą wśród innych dzieci, z przebywaniem wśród nich, z przynależnością do grupy społecznej. Bez telefonów uczymy dzieci odraczania nagrody, co w życiu jest przecież bardzo potrzebne, ale uczymy też panowania nad emocjami, dbamy o rozwój mózgu, inteligencję emocjonalną i kompetencje społeczne. Dbamy również o krytyczne myślenie dziecka – uczymy, że w telefonie są informacje, ale nie wszystko jest tam ważne, prawdziwe czy też realne.