Trudna przyszłość, czyli pytanie o świat, jaki zostawimy naszym dzieciom – w rozmowie z prof. Piotrem Skubałą, ekologiem z Uniwersytetu Śląskiego.
To nie zabrzmi optymistycznie, ale chyba już za późno?
Wydaje się, że ciągle jest nadzieja. Być może uda nam się uniknąć prawdziwej katastrofy, która mogłaby zmieść naszą cywilizację. Być może mamy jeszcze trochę czasu, żeby uratować się jako gatunek. Skutków zmian klimatu i kryzysu środowiskowego już doświadczamy i będą się nasilały. Jeśli wprowadzimy skuteczne działania na wszelkich możliwych poziomach, zmienimy swój sposób życia, sposób, w jaki budujemy miasta, jak produkujemy żywność, jak postępujemy z lasami, zmienimy gospodarkę na obieg zamknięty i wiele innych rzeczy, a wszystko wprowadzimy w krótkim czasie… teraz… no może w ciągu dekady… Wydaje się, że jest szansa.
Ale to się nie dzieje.
Nie dzieje się. Wiemy, co musimy zrobić, a przecież konieczne do podjęcia kroki są znane, mówią o tym agendy ONZ, mówią raporty UE, mówią też ostrzeżenia naukowców z całego świata. Byłbym optymistą, gdyby te działania były wdrażane. Ale widzimy, że nie są i z tej perspektywy sprawa jest już przegrana. Mamy pozamiatane można powiedzieć, bo nie wierzę, że zmienimy się w tak krótkim czasie. A co nas może czekać? Co do klimatu, mamy taką koncepcję Climate Tipping Points. To 13 punktów krytycznych dla klimatu, które wyznaczyli w 2008 r. klimatolodzy, uważając, że ich uruchomienie bezpowrotnie zmieni klimat i w dodatku spowoduje efekt domina. Wtedy przewidywali, że gdy temperatura wzrośnie o pięć stopni w stosunku do czasów przedindustrialnych, to te punktu mogą zostać uruchomione. W 2019 r. okazało się, że jest już uruchomionych dziewięć z 13 punktów krytycznych, bliski jest więc moment – o ile jeszcze nie nastąpił – uruchomienia efektu domina, jeśli chodzi o zmiany klimatyczne. Równie ważny, a może nawet ważniejszy jest kryzys środowiskowy, czyli utrata bioróżnorodności. W 2019 r. greccy autorzy przebadali 30 tys. gatunków i ustalili dla nich komfort warunków życia. Zebrali dane od ok. 1850 r. do 2100 r. – jak to się zmienia i jak może się zmieniać. Z tych analiz wynika, że w 2030 r. w strefie tropikalnej większość gatunków znajdzie się poza strefą komfortu i nie będzie w stanie tam żyć. Też mówili o efekcie domina, bo będą padały kolejne ekosystemy i kryzys przeniesie się na inne szerokości geograficzne do 2050 r. Wiemy zatem, kiedy może nastąpić bezpowrotne zniszczenie świata przyrody i systemu klimatycznego.
Co to znaczy dla dzisiejszego pokolenia dzieci i nastolatków?
Wystarczy posłuchać Młodzieżowego Strajku Klimatycznego. Młodzi ludzie wyszli na ulice, bo zdają sobie sprawę, w jakiej sytuacji za chwilę oni – jako dorośli ludzie – mogą się znaleźć. Próbują temu przeciwdziałać, ale nie zazdroszczę im tej pełnej świadomości tego, co myśmy zrobili z tą planetą i co im zafundujemy. Podziwiam też ich determinację i wolę walki. Dzisiejsze dzieci w wieku pięciu czy dziesięciu lat będą żyły w świecie z Mad Maxa. Jeżeli nie zmienimy naszego modelu funkcjonowania, to znajdą się w sytuacji krytycznej. Można przewidzieć, co się stanie, jeśli temperatura będzie rosła. Za 50 lat, czyli w 2070 r., 19 proc. powierzchni Ziemi przestanie nadawać się do zamieszkania. To znaczy, że 3,5 miliarda ludzi, czyli jedna trzecia ludzkości, będzie musiała uciekać. Wyobraźmy sobie: 3,5 miliarda. Jeśli do tego dopuścimy, to będzie koniec. Zaburzenie klimatu i przyrody pewnie jakoś przetrwamy, ale grożą nam ogromne migracje. To bezpowrotnie zmieni nasze życie i funkcjonowanie ludzkości i w takich warunkach mogą się znaleźć ci młodzi ludzie. Przeżywaliśmy kilka lat temu napływ uchodźców klimatycznych z Syrii i wiemy, co to oznaczało, a to było parę milionów osób. Bardzo smutną przyszłość budujemy.
Mimo to mam wrażenie, że nic się nie zmienia. Co prawda dzieci uczą się w szkole segregowania śmieci, ale to bardzo długofalowe działanie. Poza tym, plastikowe torebki to chyba jednak za mało…
Jeżeli chodzi o odpady, nasze działania edukacyjne powinny być nakierowane na redukcję ilości odpadów. Nie wiem, czy młodzież jest edukowana w tym duchu. Segregowanie nas nie rozgrzesza i nie załatwia sprawy. Większość odpadów – 70 razy więcej niż to, co my wyrzucamy – jest generowana w procesie produkcji przez przemysł. Gospodarka musi zatem zmienić się na gospodarkę o obiegu zamkniętym, musi wytwarzać jak najmniej odpadów, w dodatku łatwych do recyklingu. A my jako konsumenci powinniśmy kupować jak najmniej produktów i jak najskromniej opakowanych.
Dziś jesteśmy jednak społeczeństwem konsumpcyjnym, przez lata pozbawionym wielu rzeczy, których ludzie pragną.
Żyjemy w dziwnym świecie, w którym polska młodzież domaga się, żeby szkoła inaczej ich edukowała. Żeby uczyła o zagrożeniach, o kryzysie klimatycznym, o utracie bioróżnorodności, o tym, że naszym podstawowym obowiązkiem jest troska o planetę, przyrodę i przyszłość. Żeby ich uczyła, jak mają żyć. Ten głos płynie od młodzieży, nie słychać go jednak ze strony dorosłych. To jest świat postawiony na głowie.
Ale to w sumie trochę optymistyczne, to do nich należy przyszłość.
Cała nadzieja w tych młodych ludziach. Wiadomo, że nie dotyczy to wszystkich, ale patrząc na grupy społeczne, to właśnie młodzież jest najbardziej poruszona tym, co się dzieje. Nie załamuję się więc, tylko działam, wierząc, że jako ludzkość przetrwamy. W końcu stworzymy ten lepszy świat, ale będzie to okupione gigantycznym cierpieniem wielu ludzi. Mamy wielką misję do wykonania, mamy okazję pokazać, że zasługujemy na miano homo sapiens. Zwłaszcza młodych ludzi czeka wiele wyzwań i widzę, że zdają sobie sprawę z zagrożenia, ale nie załamują się i znajdują sporą radość w próbie budowania nowego świata i we wspólnotowym działaniu. Potrzebujemy dwóch rzeczy: musimy zachować umiarkowanie w naszym podejściu do życia i konsumpcji, musimy też nauczyć się współdziałać. Na pewno życie nie będzie nudne.